Jak wytrwać na urlopie i nie zwariować po drodze.
- D.N.

- 14 godzin temu
- 2 minut(y) czytania

Urlop to piękna sprawa.
Ale zanim dotrzesz do momentu, w którym siedzisz na plaży z sokiem z arbuza, patrzysz na turkusową wodę i myślisz „życie jest dobre” — trzeba przejść jedną z najtrudniejszych prób człowieka współczesnego.
Lotnisko.
Wersja: z żoną i dwójką dzieci.
Nie wiem, kto wymyślił, że to jest „wakacyjny klimat”.To jest raczej tor przeszkód połączony z elementami survivalu i psychologii rodzinnej.
Nasza wyprawa do Tajlandii, z przesiadką w Dubaju, była tego idealnym przykładem.
Zbyt mało czasu na zwiedzanie, zbyt dużo czasu na czekanie.
Powietrze w stylu „piekarnik otwarty na oścież”, do tego walizki, plecaki, bilety, paszporty, sprawdzanie czy nikt niczego nie zgubił, czy idziemy w dobrą stronę i czy aby na pewno jesteśmy na właściwym terminalu.
Ostatecznie skończyło się… spaniem na lotnisku.
Tak, na chodniku życia, między gate’em a punktem, w którym człowiek zastanawia się, po co właściwie mu to było.
A potem docierasz do Tajlandii.I wszystko przestaje mieć znaczenie.
Bo tam jest jakby inny świat.
Powietrze ciepłe, ale przyjemne.
Ludzie uśmiechnięci tak naturalnie, jakby to była ich codzienna praktyka życiowa, a nie coś, co trzeba wymuszać.
Owoce smakują inaczej — słodko, soczyście, tak jakby właśnie ktoś zrywał je dla ciebie w tym momencie.
Widoki takie, że człowiek nagle robi się cichy, bo nawet ADHD nie jest w stanie nadgonić wrażenia, że to wszystko jest… po prostu piękne.
Rodzina zrelaksowana, w dobrym humorze, w innym tempie.
Człowiek oddycha.
I wtedy pojawia się ta znana myśl:
„Może byśmy po prostu… nie wracali?”
To zdanie ma w sobie jednocześnie marzenie i wyrzut sumienia.
Bo z jednej strony — moglibyśmy zostać.
Tajlandia ma klimat, który wciąga. Ludzi, którzy przyjmują cię, jakbyś był dobrym znajomym.Kulturę, która daje spokój.
Luz, którego czasem brakuje w Polsce, zwłaszcza wtedy, kiedy człowiek o szóstej rano odśnieża podjazd i zastanawia się, dlaczego znów zima postanowiła zaszaleć.
Ale jest też ta druga część — bardziej odpowiedzialna.
Obowiązki w Polsce nie znikną tylko dlatego, że siedzisz w tajskim słońcu.
Firma sama się nie poprowadzi.Rachunki same się nie opłacą.
Formalności nie znikną magicznie w piasku.
No i szkoła dzieci — temat, który wraca jak bumerang za każdym razem, gdy człowiek próbuje planować coś bardziej odważnego.
Zdalna szkoła?
Może.Międzynarodowa?
Fajna, ale koszt potrafi wycisnąć łzy.
A może zostać na stałe?Tylko jak zarabiać tam na miejscu?
Co z formalnościami?
Co z realiami?
I tak człowiek stoi na tej plaży, czuje piasek pod stopami i ma w głowie tysiąc myśli, które się nakładają, mijają i wracają.
Prawda jest taka, że sam do końca nie wiem, czego chcę.
Z jednej strony kuszą mnie takie miejsca jak Tajlandia — widoki, klimat, spokój.
Z drugiej — wiem, że życie to nie jest wieczny urlop, a decyzje wymagają konsekwencji.
Więc wracam.Pakuję walizki, przeprawiam się przez lotniska, znów walczę z czekaniem, przemęczeniem, niepewnością i z całą rodziną.A kiedy w Polsce odśnieżam chodnik, to w głowie mam jedną myśl:
„To kiedy znów tam lecimy?”
Bo urlop mija.Ale to, co zostaje — te momenty, te wrażenia, ten klimat — to właśnie napędza człowieka dalej.
I może o to w tym wszystkim chodzi.
Nie o wyjazd na stałe.Nie o ucieczkę.
Ale o świadomość, że jest gdzie wracać… nawet jeśli to tylko na chwilę.

Komentarze